„Raz wybrawszy stale wybierać muszę” – Św. Augustyn
Diabeł tkwi w szczegółach. Kto wie, może nie tylko on? Niezależnie od tego, czy wierzysz w przeznaczenie, czy sądzisz, że losem człowieka kieruje ślepy przypadek, jedno jest pewne – wiele wyborów dokonujesz samodzielnie (a może tylko tak myślisz?). Nie chciałbym wzbudzać dyskusji teologicznej, bo może prowadzić Cię Jezus, Allach lub Budda, być może również kurs dolara lub… potrzeba zjedzenia ciepłego posiłku. Chciałbym zwrócić się ku rzeczom, na które możemy mieć realny wpływ i które według mnie nie powinny być pozostawione ślepemu losowi. A może powinniśmy dać mu się porwać? Już zdradzam, o co chodzi – o naszą prezencję. Mam tu na myśli to, co ludzie widzą przy pierwszym kontakcie, czyli sposób, w jaki jesteśmy ubrani. Niestety dosyć mocno szufladkujemy siebie nawzajem, bo z założenia wiemy, czego się spodziewać po osobie, która jest ubrana w określony sposób. Czy warto wobec tego zadbać o nienagannie wyczyszczone buty? Czy powinniśmy skupić się na ich odpowiednim wyborze i dobraniu do reszty stroju? I jaki to ma wpływ na nasz los? Czy buty mogą decydować o zdrowiu i samopoczuciu?
Doskonałym przykładem na to, że buty mogą być kluczem, jest historia pewnego hochsztaplera międzywojennego, który w całkowicie przypadkowy sposób nie tylko znalazł się na warszawskich salonach, ale również zawiązał silne przyjaźnie i sojusze z ludźmi kultury i polityki. Mowa oczywiście o Nikodemie Dyzmie, postaci wymyślonej przez Kazimierza Dołęgę-Mostowicza. Warto dodać, że jego powieść była wydawana w częściach w niepartyjnym dzienniku „ABC” i wielu bohaterom przypisywano ich odpowiedników w rzeczywistym rządzie posanacyjnym. Wracając jednak do kwestii butów i przypadku, trzeba zaznaczyć jedną ważną rzecz. Jak wszyscy doskonale pamiętamy, Dyzma dostał się na raut Prezesa Rady Ministrów dzięki temu, że przez przypadek znalazł nieimienne zaproszenie. To jednak nie tylko ono było kluczem. Chodziło równie o obowiązujący na przyjęciu strój balowy. Nikodem zanosił się z zamiarem sprzedania fraka i lakierków, które notabene nabył, bo chciał zdobyć pracę jako fordancer, jednak podczas pakowania stroju, z kieszeni fraka wypadła karta z zaproszeniem, którą znalazł wcześniej. Wtedy do głowy przyszła mu krótka myśl człowieka, który żyje z dnia na dzień – bal dobroczynny – ciepłe jedzenie, dużo jedzenia. Gdyby jednak nie miał lakierków i fraka, nigdy nie znalazłby się w Hotelu Europejskim na przyjęciu Prezesa Rady Ministrów. Dyzma nigdy by nie zaistniał i być może pozostałby w nizinach społecznych, skąd pochodził, gdyby nie lakierki i frak.
Chciałbym przy okazji pochylić się odrobinę nad amerykańskim snem i powiedzeniu „od pucybuta do milionera”. Zdawać by się mogło, że jest ono dosyć płaskie i oczywiste, jednak kiedy wejdziemy w rolę takiego pucybuta, możemy przekonać się, że ma on doskonałe stanowisko do obserwacji ludzi, poznawania ciągle nowych osób z różnych środowisk i wyciągania właściwych wniosków. Jak dobrze można poznać człowieka i jego zachowania po wyczyszczeniu 5000 par butów? Z iloma typami ludźmi można rozmawiać i jakie kwestie poruszać? Codziennie o świcie widzieć jak budzi się miasto i jak napływają do niego ludzie. Powiedzenie te może wydawać się groteskowe, ale dla mnie ma rację bytu, ponieważ znając się na ludziach, można doskonale nie tylko nimi zarządzać, ale przede wszystkim z nimi współpracować, a to jest większy klucz do sukcesu niż znalezione przez Dyzmę zaproszenie.
Kiedy myślę o butach w kwestii własnej rodziny i tego jak potoczyły się nasze losy, również dziwię się, jak duży wpływ mogło mieć obuwie. Może nie wydawać się Wam to dziwne, gdy zdradzę, że mój dziadek był szewcem. Ale nie do końca w tym rzecz, choć jest to istotne. Jego ojciec również był szewcem i jego praca… być może uratowała nawet życie jego synowi, a mojemu dziadkowi. Po wybuchu II wojny światowej mój dziadek Zygmunt został osadzony w obozie jenieckim w Brodnicy. Niestety nie znam okoliczności tego wydarzenia, wiem tylko, że miało miejsce, ponieważ znam historię, jak stamtąd udało mu się po niedługim czasie wyjść. Jego tata wykonał dla oficera niemieckiego parę butów na specjalne zamówienie. Nie mam pojęcia czy były to buty wojskowe, czy może nawet damskie, dla małżonki tego oficera (żałuję, że nie zdążyłem o to nigdy dopytać dziadka), ale jedno jest pewne: w tym wypadku miały one niewyobrażalnie ogromną wartość.
Moja babcia z kolei od zawsze była bardzo skromną kobietą. Uwielbiałem słuchać jej opowieści z młodości. Przez dużą część swojego życia zmagała się z haluksami, które nie wiem czemu nazywała często „marcinami”. Któregoś dnia poznałem chyba ich przyczynę. Opowiedziała mi, że kiedy rodzina wysłała ją do szkoły w Olsztynie, kupiła sobie parę butów, która okazała się za mała. Mimo to babcia w nich chodziła, bo nie miała pieniędzy na inne buty, a podejrzewam, że mogła wstydzić się je zwrócić. Jak widać wygodne buty to również zadbanie o swoje zdrowie.
Zawód dziadka miał poniekąd wpływ na mnie. Jego pracownia znajdowała się w piwnicy bloku w którym mieszkaliśmy. Interesanci, a właściwie interesantki przychodziły do naszego mieszkania. Dziadek dużo czasu spędzał w piwnicy przy kopycie, otoczony klejem i narzędziami szewskimi, więc często to ja i rodzeństwo przyjmowaliśmy klientów w domu, bo babcia była zajęta domem. Osiedlowa poczta pantoflowa wiedziała, że może przyjść do nas o każdej porze. Wydaje mi się, że nauczyłem się w ten sposób pewnego obycia z obcymi ludźmi.
Gdy byłem nastolatkiem tak jak wszyscy chciałem mieć oryginalne adidasy. Dopiero będąc dorosłym człowiekiem rozumiem, że było to chyba spowodowane dorastaniem w latach 90. pełnych niedostatecznego nasycenia zachodnimi sprawami takimi jak coca-cola, lego, czy właśnie oryginalna odzież sportowa. W końcu ojciec zgodził się kupić mi i rodzeństwu firmówki. Od tego momentu kupowaliśmy je co roku. Tata zawsze pospieszał nas przy wyborze, czasami przez to decydowałem się na takie, które według niego były w porządku. Byłem czasami chodzącym paradoksem – chodziłem w oryginalnych butach, które wyglądały tragicznie. Zrozumiałem po czasie, jak buty mogą wpłynąć na pewność siebie.
Czy przez buty można wpaść w tarapaty? Pewnie, że tak! Pewnego lata, kiedy byliśmy już na tyle dorośli aby wybrać się na samodzielny wyjazd, wybraliśmy się z kolegą pod namiot. Byliśmy jedynym rozbitym obiektem na całym polu, ale sezon trwał w pełni, o czym przeświadczała nas otwarta nad nami smażalnia ryb. Właściciele codziennie przez cały okres otwarcia puszczali płytę Ich Troje, bo byli wtedy na topie. To było
straszne. Niedaleko było miejsce, w którym wieczorami odbywały się dyskoteki. Którego wieczoru i my się wybraliśmy. O ile kolega miał udany wieczór, bo zapoznał ładną dziewczynę. O tyle ja miałem pecha, przyciągniętego jak magnes przez moje buty nike. W którymś momencie zabawy, gdy zobaczyłem, że kolega się ulotnił, wyszedłem, żeby go odnaleźć. Wtedy właśnie w ciemnej alejce zastąpiła mi drogę grupa chłopaków. Wiedziałem, że pewnie dostanę, co oczywiście potwierdziło się werbalnie ze strony nowych kolegów, ale nie spodziewałem się, że… ukradną mi buty! W momencie w którym wstałem i otrzepałem się z kurzu byłem przerażony. Nie tym, że dostałem lanie, ale faktem, że rzeczywiście nie mam butów. Gdybym nie miał na sobie firmówek, może nawet by mnie przepuścili. Tym jednak sposobem dowiedziałem się, jak to jest być przekonanym o fakcie, że człowiek jest skazany na chodzenie boso. Na szczęście kolega miał zapasowe sandały…
Pamiętam delikatny, przyjemny lęk w dniu, w którym miałem być przedstawiony swoim wszystkim współpracownikom w nowej pracy. Kierowniczka miała oprowadzić mnie z nowo przyjętym kolegą po wszystkich działach i przywitać z każdym z osobna. Tego dnia przed pracą dosyć szybko wstałem, ale i tak wszystko robiłem w pośpiechu. Wyprowadzanie psa zawsze zostawiam sobie na koniec, taki już mam rytuał i tak było w tym wypadku. Gdy tylko odwiesiłem smycz, pożegnałem się z żoną i synkiem i pognałem w kierunku auta. Okazało się, że nie było to rzeczywiście takie straszne i raczej nie byłem spięty. Ludzie okazali się uprzejmi i bardzo otwarci. Poznałem również dyrektorów działu i prezesów firmy. Po powrocie do biurka zorientowałem się jednak, że… mam na sobie stare, zniszczone sportowe buty, które służą mi już tylko i wyłącznie do wyprowadzania psa. Uderzyła mnie nieprzyjemna fala gorąca i zrobiło mi się wstyd. Diabeł tkwi w szczegółach… Zastanawiałem się ile ludzi zwróciło na to uwagę i czy wpłynie to jakoś na naszą relację.
Zdradzę Wam na koniec moje stanowisko odnośnie losu – według mnie nie mamy na niego żadnego wpływu, jednak dziwnym jego zrządzeniem, to my dokonujemy wyborów i decyzji w naszym życiu, pod jego dyktando. Nauczyłem się nie umniejszać wielu kwestii, które dla niektórych wydają się błahe. Być może nie jestem osobą, która pogodzi Stany Zjednoczone z Koreą Północną, znajdzie nic porozumienia między kibicami Realu i Barcelony, ale chcę wierzyć w to, że można zmieniać życie i los, zaczynając od siebie, na przykład od wyboru butów. Świata nie zmienimy, ale buty możemy i jest to nasz świadomy, dobrowolny wybór. Czy buty mogą mieć wobec tego wpływ na nasz los? Jak najbardziej, bo codziennie stajemy przed wieloma wyborami. Również przed takim, jakie buty włożyć kolejnego dnia.
Łukasz Szczygielski
2 komentarze
Bardzo ciekawy wpis! Nigdy bym nie pomyślał, że obuwie może wpłynąć na los człowieka 🙂
Sam tytuł jest oryginalny, ale zawartość tekstu tylko go potwierdza. Ale to prawda, buty dużo mówią o człowieku i często są przyczyną zarówno sukcesów jak i porażek 🙂