W końcu przyszła jesień. Uprzedzając pytania – tak lubię jesień. To moja ulubiona pora roku. Zawsze kiedy to mówię spotykam się ze spojrzeniami pełnymi niedowierzania w najlepszym wypadku lub sugerującymi niedorozwój umysłowy w najgorszym. Spieszę więc z wyjaśnieniami – nie przepadam za upałami, może i są do zniesienia jak leży się nad brzegiem basenu ze szklanką mohito w ręku ale poza tym upał nie nadaje się do niczego innego – do pracy za gorąco, do treningów za gorąco, do spacerów za gorąco, na urlop za drogo bo wtedy właśnie są najwyższe ceny. Jesień natomiast, cóż ma same zalety: można spokojnie spacerować, ćwiczyć, pracować, wszędzie mniej ludzi więc i ceny lepsze w hotelach i pensjonatach. Ponadto mieszkałem długi czas blisko Bieszczad, a potem jeszcze dłuższy na Mazurach i (każdy kto tam był jesienią to wie o czym mówię) widok złoto-czerwonych wzgórz jest obłędnie piękny. Nie przeszkadza mi też deszcz podczas podróży po Afryce Centralnej lokalny przewodnik wytłumaczył mi, że deszcz to życie dla roślin i zwierząt, od tego czasu cieszę się, że pada i co tu dużo mówić mój afrykański przyjaciel miał rację, mieliśmy tego roku deszczowe lato i rośliny w moim ogrodzie pięknie wyrosły.
Przyznam również, że jeśli chodzi o modę to bliżej mi do stylu jesiennego niż letniego. Preferuję jeans nad len i sztruks nad cienką bawełnę, oraz chukka nad loafersy. Skoro tak to co nosić jesienią?
W tym roku królują tweed, flanela i sztruks.

Tweed to wełna tkana z przędzy zgrzebnej. Pierwsze tweedy uszyto w Szkocji i do dzisiaj szkocki tweedy jest najbardziej pożądany chociaż robi się je również w Anglii, Irlandii, a nawet Włoszech. Zadaniem tego materiału była ochrona przed chłodem stąd jego bardzo ścisła struktura splotu. Wełna zgrzebna to ta, która powstała z włókien wełny nie czesanej, bardziej szorstkiej i twardej. Kiedyś było to uważane za wadę, dzisiaj właśnie ta szorstkość jest postrzegana jako zaleta. Typowym przykładem materiału z wełny zgrzebnej jest tweed właśnie.

Ja osobiście bardzo lubię tweed i zarówno charakterystyczna krata jak i jodełka połączona z naturalną surowością splotu bardzo mi odpowiadają. Ponieważ ze względu na strukturę splotu jest to materiał „ciepły” i nie nadaje się do noszenia latem, z utęsknieniem czekam na jesień by go móc zacząć nosić.

Niestety w Polsce bardzo trudno jest znaleźć marynarki z tweedu. Moim odkryciem nr 1 ostatnich 6 miesięcy jest marka M.Ceran. Pani Maria Ceran jej twórczyni szyje fantastyczne marynarki bez podszewki i konstrukcji, czyli wymagające najwyższego kunsztu od krawca, ponieważ brak jest płachty, która przykryłaby fuszerki w szyciu. Pani Maria na szczęście szyje swoją kolekcję w tweedzie, często z dodatkami wełny wielbłądziej lub kaszmiru. Marynarki są piękne, lekkie i ciepłe – idealne na jesień i zimę. Co ważniejsze w ofercie nie dominują brązy ale także prawdziwe kolory jesieni, czerwień, rudy, złoty i pomarańczowy – brzmi egzotycznie ale wygląda wspaniale.
Marynarka z tweedu Donegal od M.Ceran

Kolejnym materiałem, który uwielbiam za jego miękkość, ciepło i przyjemny chwyt jest flanela. Podoba mi się fakt, że flanela odbija światło, dzięki czemu wzory i kolory na niej są jakby rozmyte, mi kojarzą się z dziełami moich ukochanych impresjonistów. Flanelę można zrobić z wełny (używa się do tego specjalnych drucianych szczotek, którymi drapie się włókna tak by powstał delikatny meszek) oraz bawełny. Dodatkowo flanela faktycznie ma zdolności termoizolacyjne lepsze niż zwykła wełna/bawełna (we flanelowych koszulach Jerzy Kukuczka zdobywał ośmiotysięczniki)



Dlatego właśnie flanela to świetny materiał jesienno-zimowy – mój ulubiony. Zresztą nie tylko mój ponieważ przeglądając zdjęcia z targów mody widzę wielki powrót flaneli i to nawet u producentów najwyższej półki (np. Zegna). Oczywiście w sukurs wszystkim chcącym ubrać flanelową marynarkę (z wełny oczywiście) idzie niezawodna M.Ceran, uszyte w tej pracowni dwurzędowe marynarki z tego właśnie materiału wyglądają obłędnie i są niesamowicie miłe w dotyku.


Co do spodni – cóż jestem niezmiennie wierny jeansom. Może to z powodu mojej fascynacji w dzieciństwie westernami, które wiele lat później zaowocowały podróżami do zachodniej części USA. Spotykałem tam multimilionerów w Huston i Phoenix, kowboi na ranchach w Arizonie, Indian z rezerwatów w Nowym Meksyku i hipsterów z San Diego, wszyscy byli w jeansach. Materiał ten jest tak uniwersalny, że pasuje niemal do wszystkiego (słowo niemal ma tu kluczowe znaczenie). Oczywiście raczej nie pójdziemy w nim na kolację do Królowej Elżbiety ale nie sądzę by wielu z nas miało tę przyjemność. Poza tym z jeansu szyje się eleganckie koszule, casualowe marynarki i oczywiście spodnie. Do moich ulubionych marek, które stawiam na miejscu nr 2 wśród tegorocznych odkryć należą jeansy MMX i HILTL. Pierwsze to spodnie, które z powodzeniem mogą stanowić część zestawień smart casualowych. Materiał jest tak delikatny, a wykończenia tak finezyjne i dokładne, że często trudno uwierzyć, że to faktycznie jeans. Z tweedowymi marynarkami z dodatkiem jedwabiu, koszulą (zwłaszcza białą) oraz knitem i butami typu monk lub full brogues, a zimą ze sztybletami wyglądają rewelacyjnie, zwłaszcza w kolorze ciemno-granatowym. Oczywiście jeansy muszą być czyste, wyprasowane i na Boga nie za długie.

Z kolei jeansy HILTL są bardzie casualowe i świetnie pasują do luźnych kompozycji. Oprócz jakości materiału i dokładności wykończeń HILTL ma jeszcze jedną zaletę, szyje we wszystkich rozmiarach i niemal na każdą sylwetkę. Z flanelowymi koszulami czy swetrami (np. golfem) i butami typu chukka sprawią, że każdy facet będzie wyglądał jak Steve McQuinn. Ja w każdym razie noszę je niemal codziennie (chodź do Steva McQuinna mi daleko, niestety).

Nie oznacza to bynajmniej, że jeansy zawsze pasują do wszystkiego – czasami można w nich wyglądać po prostu tragicznie, dobrym przykładem fatalnego doboru kroju jeansów i dodatków do nich jest Kuba Wojewódzki, a przykładem idealnego wspomniany już Steve McQueen, mający przydomek „King of Cool”, faktyczny król w noszeniu strojów casualowych i smart casualowych.

Oczywiście nie samym jeansem żyjemy jesienią. Dla osób ceniących klasyczną elegancję lub dla tych którzy muszą się oficjalnie ubierać , polecam wełnę oraz kaszmir. Kaszmir to oczywiście też wełna tyle, że z kóz i to wyłącznie tych żyjących w mroźnym klimacie. W celu uzyskania kaszmiru kozy się czesze, a nie obcina i to wyłącznie wyczesuje się sierść na brzuchu gdyż tam jest miękka i ma długie włosie. Dlatego też kaszmir jest tak rzadki, a tym samym i drogi. Najwięcej kaszmiru pozyskuje się ze zwierząt żyjących w Himalajach ale najlepszy jest ten z kóz żyjących w Mongolii. Największym odbiorcą tegoż najszlachetniejszego kaszmiru jest Ermenegildo Zegna i właśnie spodnie uszyte z tkanin od tego producenta polecam najbardziej, są miękkie, zaskakująco cienkie, a jednocześnie ciepłe. Równie dobre są tkaniny od Loro Piany. Gdyby ktoś zastanawiał się gdzie można kupić spodnie uszyte z tak szlachetnych materiałów to proponuję odwiedzić KlasyczneButy.pl – sklep posiada bardzo szeroki wybór spodni uszytych z materiałów Zegny i Loro Piany w naprawdę rozsądnych cenach.
Jesień w końcu to czas by zacząć nosić swetry, a zwłaszcza golfy. Przez wiele lat golf był passe ale w ostatnich latach ponownie wrócił do łask i słusznie bo to świetny element strojów casualowych i smart casualowych. Gold ma wiele zalet, można go nosić solo (bez marynarki czy kurtki) i dalej wyglądać elegancko, jest ciepły i likwiduje potrzebę noszenia szalika (ale oczywiście jedno nie wyklucza drugiego). Polecam golfy Andrea Fenzi z wełny merynosów i kaszmiru – są niezwykle przyjemne w dotyku, bardzo ciepłe, jednocześnie cienkie i niemal się nie mną. Granatowy jest moim ulubionym, w połączeniu ze spodniami chino lub jeans można wyglądać stylowo zachowując jednocześnie pełną swobodę. Andrea Fenzi to laureat nagrody dla najlepszej marki umieszczającej na metkach „made in Italy”. Gorąco polecam.
Wreszcie buty. Jeśli ktoś miał wątpliwości, że jesień góruje nad latem to wystarczy popatrzeć na buty, które nosimy w mojej ulubionej porze roku. Mamy olbrzymi wachlarz do wyboru zaczynając od…laofersów. Właśnie tak, loafersy też można nosić jesienią. Oczywiście może już nie na gołą stopę ale cały czas pasują. Sam mam piękne loafersy z kolekcji anniversary od legendarnej angielskiej firmy Barker ze skóry groszkowej, na podeszwie dainite i cały czas je noszę i najprawdopodobniej będzie tak do połowy października. Tu muszę zrobić małą dygresję, a raczej dwie. Pierwsza dotyczy marki Barker – absolutnej legendy na Wyspach, w Polsce bardzo mało znanej. Przeglądając fora na temat butów w Anglii wielokrotnie napotykałem się na wpisy osób, które noszą swoje Barkery po dziadku – buty te wytrzymują 30-40 lat, nawet więcej. Marka ta jest ceniona równie wysoko jak Crocet&Jones, a znacznie wyżej niż okrzyczany (i w sumie dobry) Loake. Jeśli chodzi o jakość wykonania i dobór skór Barker to mój absolutny faworyt. Druga sprawa to skóra groszkowa (pebble grain). Skóry te mają charakterystyczne wybrzuszenia na powierzchni uzyskane w wyniku tłoczenia. Skóry groszkowe są wykonane ze skór bydlęcych poprzez tłoczenie specjalną płytą o oczekiwanym uziarnieniu (rysunku). „Stemplowanie” płytą groszkową skór bydlęcych służy celom ozdobnym, ale równocześnie „zamyka” powierzchnię skóry tworząc wstępną ochronę. Według mnie wygląda to świetnie i wyjątkowo pasuje do kompozycji jesiennych. Skóra groszkowa jest nieco twardsza i grubsza od licowej – idealna na sezon jesienno-zimowy. W Polsce właściwie niepopularna i nielubiana, cały czas próbuję dociec dlaczego. Jeśli chodzi o rodzaj butów to jesienią szczególnie chętnie noszę chukka. Buty te są zawsze do kostki i zawsze z trzema dziurkami na sznurowadła. Zarówno w zamszu jak i skórze licowej wyglądają świetnie, są idealne do stylu, który osobiście cenię najbardziej czyli smart casual, eleganckiego i swobodnego jednocześnie. Moje ulubione to chukka firmy Berwick oczywiście za skóry groszkowej – idealny dodatek do jeansów, golfów i tweedowej marynarki – trudno o zestawienie bardziej stylowe, a jednocześnie dające wrażenie niewymuszonej elegancji oraz zamszowe marki Meka. Kolejne jesienne buty to Chelsea, ze skóry licowej w brązie są znakomitym uzupełnieniem garnituru, a z zamszu zestawień mniej formalnych. Zamsz sprawdza nie tylko latem, zabezpieczony impregnatem znakomicie daje sobie radę także jesienią, a nawet zimą. Ostatnim z moich ulubieńców jest piękny trzewik od portugalskiej marki Carlos Santos – uszyty z mieszanki skóry groszkowej i tweedu. Ten niezwykły but świetnie będzie współgrał z typowo casualowymi zestawieniami, tweed na cholewce może budzić obawy o żywotność obuwia – bezpodstawnie. Materiał użyty w tym obuwiu jest wyjątkowo wytrzymały i właściwie zabezpieczony, przetrwa nawet najsroższą pogodę.
Uzupełnieniem jesiennego stroju może być…parasol. Przy jego wyborze stawiam na wytrzymałość, wielkość (musi być wystarczająco obszerny, by mi nie kapała za kołnierz) i poręczność. Moim ulubieńcem w chwili obecnej jest…dubeltówka, czyli duży, wytrzymały i bardzo poręczny parasol z częstochowskiej hurtowni „Parasol”, w kształcie przypominającym shotgun, wygląda super i sprawdza się nawet przy dużym wietrze.
Oczywiście to nie jedyne kompozycje jesienne, jest ich nieskończenie wiele, po prostu opisałem obecne trendy oraz moje osobiste preferencje. Państwa zachęcam to eksperymentowania – nie bójmy się tego, pojęcie klasyki jest tak pojemne, że każdy znajdzie tu coś dla siebie.

Napisz komentarz